Prowokacja dziennikarzy portalu Energetyka24.com, powinna stać się nie tylko przestrogą ale też punktem wyjścia do zmian systemowych w bezpieczeństwie państwa. Z lektury tekstu Piotra Maciążka i Jakuba Wiecha, o fikcyjnym ekspercie Piotrze Niewiechowiczu, płynie nie tylko smutna konstatacja zachowań czy też słabości zaplecza eksperckiego w Polsce, ale przede wszystkim pojawia się pytanie co realnie należałoby zmienić aby nasz system był w większym stopniu odporny na tego rodzaju zagrożenia. Zagrożenia, które są jak widać realne
Sprawa fikcyjnego eksperta Piotra Niewiechowicza, stworzonego na potrzeby dziennikarskiej prowokacji może i nawet powinna budzić wielkie emocje, co dobrze oddają prowadzone na jej temat dyskusje w ramach Twittera. Tak czy inaczej, praca dziennikarska, jaką wykonali redaktorzy Eneregetyka24.com, karze skupić uwagę nie na konkretnych osobach, ale na problemie istnienia świadomości kontrwywiadowczej oraz zwyczajnej, codziennej ostrożności w pracy, przede wszystkim w przypadku osób mogących posiadać ważne informacje z punktu interesów całego państwa. Chodzi szczególnie o te osoby, które na co dzień odpowiadają za kluczowe, wręcz strategiczne decyzje lub mają interesujące dla obcych służb informacje, chociażby dotyczące energetyki, ale też komunikacji czy obronności.
Oceniając sprawę, fikcyjnego eksperta, należy stanowczo zaznaczyć, że współcześnie skuteczna ochrona kontrwywiadowcza państwa to nie tylko samo działanie statutowe instytucji do tego przeznaczonych. Chociaż oczywiście, każdorazowo jako obywatele chcielibyśmy uważać, że mając funkcjonariuszy kontrwywiadu, to właśnie oni wykonają całą pracę i pozwolą nam na poświęcenie się własnej działalności. Jednak nigdy i w żadnym przypadku nie będziemy mieli do czynienia z tak idealnym systemem, a tym bardziej nie stanie się tak w dobie rozwoju nowego wymiaru komunikacji w Internecie. Dlatego to co pozostaje, to przede wszystkim ciągła walka o świadomość zagrożeń wśród ludzi, którzy na co dzień dysponują najcenniejszymi informacjami.
Niestety, nawet pomimo licznych debat o pojawieniu się na świecie „nowej zimnej wojny”, o drastycznie zwiększającym się zagrożeniu aktywnością obcych służb specjalnych – „nowe wojny szpiegów”, na które zwracali uwagę liczni przedstawiciele kontrwywiadów niemal na całym Zachodzie, a także ogromnej wręcz debaty o takich zjawiskach jak „wojna informacyjna”, „fake news”, ta świadomość jest w Polsce na, niestety, ewidentnie niesatysfakcjonującym poziomie. Szczególnie, gdy chodzi o zrozumienie, że dla obcych służb nie ma tak naprawdę informacji nieważnych. Jak również, że pozyskiwanie informacji może odbywać się w sposób klasyczny, ale też z zastosowaniem nowych środowisk działania – przede wszystkim w cyberprzestrzeni lub zwyczajnie mieszanych w sposób hybrydowy.
Spoglądając raz jeszcze na sprawę naświetloną przez portal Energetyka24.com, trzeba też stwierdzić, że praca nad budową odporności na tego typu próby działań obcych służb, musi być prowadzona wobec osób niezależnie od ich ulokowania w hierarchii służbowej. Tym bardziej, i tu należy zgodzić się z redaktorami, że przecież prowokacja dziennikarska może równie dobrze być zastąpiona w podobnych warunkach działaniami obcych służb specjalnych. Nawet więcej, wiem dobrze z obserwacji wydarzeń w ostatnich latach, że takie formy działań są podejmowane. A więc droga przez Facebooka czy Twittera na salony była, jest i zapewne będzie wykorzystywana wielokrotnie. Co więcej, należy spodziewać się, że już teraz podobnie jak w przypadku słynnych „fabryk trolli”, mogą istnieć „fabryki internetowych tożsamości”, to znaczy, „uprawiane” są konta na Instagramie, Facebooku, Twitterze, które można wykorzystać do stworzenia fikcyjnej tożsamości. Kiedyś służby musiały zdobywać wzory paszportów, dokumentów, a także inne dane potrzebne do tworzenia legendowania. Dziś do tego możemy dorzucić liczbę „obserwujących”, „przyjaciół na FB”, czy też zwykłych „lajków”.
Stąd też świadomość tego rodzaju zagrożeń muszą posiadać zarówno ministrowie, jak i osoby piastujące niższe stanowiska, które często są atrakcyjniejsze z racji pozostawania, de facto, w cieniu. To właśnie na „zapleczu” znajduje się możliwość dotarcia do wiedzy oraz osób nią dysponujących, a choćby chęć szybkiego awansu, większe pieniądze czy chęć zaistnienia znacznie ten proces ułatwiają. Dlatego to właśnie osoby pracujące na niższych stanowiskach muszą dbać o zachowanie najwyższych standardów, a przede wszystkim rozumieć, że mogą stać się celem jakieś gry operacyjnej. Odwrotnie ich przełożeni muszą bardzo ostrożnie dobierać sobie zaplecze, zwracając uwagę na fakt, że i oni będą niejako zależeli od ich pracy.
Samo dotarcie do wiedzy i jej pozyskanie to tylko początek, potem dochodzi do tego sfera inspiracji i dezintegracji w przestrzeni debaty naukowej, politycznej, społecznej, ekonomicznej, a także publicystycznej, co również można zauważyć wczytując się w tekst o dokonaniach Piotra Niewiechowicza. W końcu zasada, „co jest w Internecie, musi istnieć w rzeczywistości” niestety zbiera cały czas swoiste krwawe żniwa wśród dziennikarzy, polityków, a nawet wydawałoby się najbardziej odpornej grupy czyli naukowców. Zaś samo powtarzanie jak mantra sformułowań o potrzebie sprawdzania źródeł, dokładnego oglądu sytuacji w oparciu o sprawdzalne, rzeczywiste dane, a przede wszystkim umiejętnego posługiwania się mediami społecznościowymi oraz Internetem w dokonywaniu research`u, nie zastąpi praktycznego podejmowania decyzji, szczególnie w kluczowych momentach. Niestety dość łatwo generacyjnie przywyknięto do szybkiej informacji, pomijając na przykład cenę jaką trzeba płacić za jej sprawdzalność. Zaś takie podejście to furtka dla działań w popularnej obecnie „wojnie/działaniach informacyjnych”.
Należy zauważyć, że przypadku artykułu w Energetyka24.com, obaj redaktorzy postawili na zaplanowany minimalizm w swoich działaniach. Stąd trzeba zgodzić się z hipotezą, że gdyby chodziło o służby obcego, a tym bardziej wrogo nastawionego państwa, zapewne mielibyśmy do czynienia z długotrwałą, mozolną oraz szerzej zakrojoną grą operacyjną. Rozłożoną na liczne etapy i przede wszystkim odpowiednio sfinansowaną. Śmiało mogłaby, a pewnie i na pewno wykroczyłaby ona poza sam Twitter oraz przesyłane e-maile, zyskując tym samym twarz agentury lub nawet funkcjonariuszy obcych wywiadów, budujących zaufanie jako dziennikarze, eksperci, doradcy czy analitycy. W takim przypadku straty nie byłyby tylko wizerunkowe, ale mogłyby być liczone w miliardach złotych, jak również doprowadzić do poważnych perturbacji wewnątrz polityki państwa. Nie można też nie wspomnieć o czynniku zaufania wobec Polski ze strony jej strategicznych sojuszników oraz partnerów, które wystawione zostaje na poważną próbę.
Sprawy Niewiechowicza nie wolno ogniskować jedynie w konkretnym układzie politycznym, dokonując polityzacji dyskusji. Żadnym ograniczeniem nie jest w tym przypadku bycie w danym momencie w opozycji czy rządzie. Szczególnie, gdy chodzi o możliwość infiltracji, inspiracji, pozyskiwania ważnych danych na płaszczyźnie parlamentarnej, a jak bardzo dobrze wiadomo, studiując konkretne wydarzenia z historii, celem działań obcych służb nie musi być tylko egzekutywa. Nie zawsze do systemu trzeba wprowadzić informacje głównymi wejściem, a parlamentarzyści oraz ich zaplecze muszą zdawać sobie z tego sprawę, że jeśli chodzi o tego typu zagrożenia o jakich mówimy, są na równi z ministrami. Na pierwszym miejscu są w tym przypadku liderzy frakcji parlamentarnych, a także prominentni członkowie kluczowych komisji, które zajmują się na przykład problemami energetyki państwa. I po raz kolejny pojawia się pytanie o kulturę tworzenia zaplecza doradczo-eksperckiego, które wychodzi niejako poza sprawy samej gry politycznej i zwraca uwagę na przykład na problemy bezpieczeństwa czy dokładnego sprawdzenia danych. Byłoby dobrze, gdyby takie materiały jak ten o Piotrze Niewiechowiczu zmieniły podejście klasy politycznej do budowania własnych zespołów analityczno-eksperckich.
Jaka konkluzja płynie ze sprawy Piotra Niewiechowicza? Przede wszystkim taka, że obecny system edukacji w zakresie świadomości kontrwywiadowczej musi zostać wzmocniony. Cóż, przed ABW jak widać sporo pracy i być może potrzeba dokładniejszego zastanowienia się nad strukturą przekazywanej wiedzy, która musi odpowiadać w coraz większym stopniu na przykład działaniom w sferze cyberprzestrzeni czy nowych mediów. Zmiany w myśleniu muszą dotyczyć wielu osób, które w państwie stykają się z kluczowymi informacjami. Być może należałoby rzeczywiście rozpocząć, nie tyle studium konkretnego przypadku, ale coś w rodzaju długofalowego ogólnokrajowego „lessons learned” i to na płaszczyźnie administracji, służb, mediów i polityków. To wymaga jednak zaakceptowania mankamentów naszego systemu i dojścia do wniosku, że trzeba zainwestować w bezpieczeństwo w perspektywie kilku lub nawet kilkunastu cyklów wyborczych.
Po raz kolejny pojawia się również smutna konkluzja, że w Polsce trzeba wręcz natychmiast zwrócić uwagę na jakość zaplecza eksperckiego. To, że informacje są dostępne niemal na wyciągniecie ręki po smartfona nie oznacza, że w tym sektorze działania można szukać oszczędności. Jeśli tak będzie, śmiało można uznać, że żadne pieniądze na bezpieczeństwo nie będą efektywnie wydane. Co więcej, musimy pamiętać, że rosną pokolenia, które świetnie poruszają się w świecie Internetu, ale robią to często bez odpowiednich narzędzi, nie filtrują danych i nie zapewniają sobie tym samym bezpieczeństwa, a to te pokolenia już niebawem będą budowały kadry w kluczowych segmentach państwa.
Być może już wcześniej, na etapach szkół wyższych, chociaż to chyba i tak za późno, należałoby rozpocząć działania, mające wzmocnić tego rodzaju odporność na nowoczesny świat zniekształconych informacji. Lecz jakiś jeden kurs, szkolenie, nawet najlepsze i najbardziej profesjonalnie przeprowadzone, nie będą w stanie stworzyć swoistej „pamięci mięśniowej”. Sprawa Piotra Niewiechowicza, jak i inne podobne, dobitnie pokazują sensowność klasycznego wywiadowczego przyrównania świata do pokoju wypełnionego lustrami, gdzie trudno jest odróżnić prawdę od fikcji.