
Moja córeczka umiera! Te słowa brzmią jak z horroru, a tymczasem dla naszej rodziny stały się rzeczywistością. Wiki ma dopiero roczek… Zaatakował ją nowotwór – guz mózgu AT/RT. Gdy lekarz powiedział mi, że nie ma sensu operować, że moja ukochana córeczka i tak umrze, poczułam, że ktoś mi wyrwał serce. Ale w tej samej chwili odkryłam w sobie siłę, o której wcześniej nie wiedziałam. Obiecałam sobie i córeczce, że nie oddam jej śmierci! W poniedziałek dostaliśmy kwalifikację do leczenia w Wiedniu – tam ratują 50% dzieci z takim rodzajem raka! Mamy więc ogromną szansę, podczas gdy w kraju wydali wyrok śmierci. Błagam o pomoc, bo musimy być w klinice w Wiedniu jak najszybciej. Moglibyśmy jechać nawet dziś, ale nie mamy pieniędzy…
Gdy zapadł wyrok, a lekarze skreślili moje dziecko, z rozpaczą szukałam ratunku. W poniedziałek pojechałam do Wiednia i usłyszałam wiadomość, która na nowo rozbudziła nadzieję – Wikusia ma aż 50% szans na przeżycie! Chciałam aż skakać z radości, ale potem zobaczyłam kosztorys – pierwszy etap leczenia to kilkadziesiąt tysięcy euro! A do tego dochodzi jeszcze radioterapia i operacja, na którą jeszcze nie mamy kosztorysu – lekarze najpierw chcą rozpocząć leczenie protokołem MEMMAT i to jak najszybciej – nawet dziś! Moglibyśmy wsiadać w samochód i jechać, ale najpierw musimy zapłacić tę gigantyczną dla nas kwotę… Błagam o pomoc!
Przeżyłam najcudowniejszy moment, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, której tak z mężem pragnęliśmy. Mieliśmy już synka Krystianka, ale zawsze chcieliśmy mieć więcej dzieci. A tu okazało się, że oczekujemy podwójnego szczęścia! 28 grudnia urodziły się cudowne bliźniaki: Oliwierek i Wikusia. Potem powrót do domu, obserwowanie jak rosną, cieszą się sobą nawzajem wspierając w zdrowiu i chorobie – spokojne, rodzinne życie. I nagle wszystko się skończyło w jednej chwili. Rak wybrał na ofiarę niewinną, małą istotkę – moją jedyną córeczkę.
W lipcu zeszłego roku, gdy Wikusia miała 7 miesięcy, zaczęły się pierwsze objawy. Zaczęła przechylać główkę na prawy bok. Pediatra stwierdził zapalenie ucha, leczył antybiotykiem. Ale mijały dni, a zamiast lepiej, było coraz gorzej! 12 sierpnia stan córeczki tak się pogorszył, że pojechaliśmy do szpitala. Przyjmująca nas lekarka zleciła tomografię – podejrzewała zapalenie opon mózgowych. Ale badanie pokazało, że będzie nam trzeba zmierzyć się z czymś znacznie groźniejszym, znacznie bardziej niebezpiecznym…
Zanim nam powiedział, już po minie lekarza wiedziałam, że coś jest nie tak, ale nie dopuszczałam do siebie myśli, że może być jeszcze gorzej… Pytając lekarza o wynik badania czułam, że nie chce mi powiedzieć wszystkiego. Odparł, że jest płyn w głowie i pediatra już powinien to zdiagnozować po ciemiączku! Potem wszystko działo się błyskawicznie. Po kilku minutach przyjechała karetka. W szpitalu usłyszałam najgorsze słowa:
Pani córka ma guza mózgu i wodogłowie, które spowodował. Jeden moment i wszystko prysło… U Wikusii zdiagnozowali guza móżdżku Atypical teratoid rhabdoid tumor AT/RT WHO IV. Szok, płacz, rozgoryczenie – czemu właśnie my? Co takiego zrobiliśmy, że ta mała istotka teraz musi walczyć o życie?!
Już następnego dnia Wikusia została zakwalifikowana w trybie pilnym do założenia zbiornika Rickhama celem odbarczenia wodogłowia. Wstępnie lekarze mówili, że operacja usunięcia guza będzie za parę dni. Jednak po południu stan córeczki się pogorszył… Widziałam lekarzy reanimujących moje małe dziecko, walczących o jej życie! Operacja wycięcia guza musiała odbyć się natychmiast. Pięć długich godzin czekałam pod salą, modląc się o cud…
Potem przyszedł czas na chemioterapię. Mieliśmy nadzieję, że będzie dobrze, ale guz odrósł! 12 stycznia była kolejna operacja, ale nie udało się usunąć wszystkiego. W badaniu histopatologicznym nie wykryto komórek nowotworowych, a my odetchnęliśmy z ulgą. Mogliśmy kontynuować protokół, rozpoczął się cykl chemii. Kolejny MR i tu cios w serce: chemia nie zadziałała guz jest jeszcze większy niż ostatnio!
Lekarz powiedział mi wprost: “pani i tak jej nie uratuje, pani córka i tak umrze, proszę się zastanowić nad koleją operacją, czy jest sens, bo guz i tak odrośnie. Na ten typ nowotworu nie ma skutecznego lekarstwa.”
Nie, to nie może być prawda! Moja córeczka przeżyje, ona będzie tą, której się uda!
I gdy rozpacz sięgała zenitu, ratunek przyszedł z Wiednia! Jest nadzieja – protokół MEMMAT, niestosowany w Polsce, daje duże szanse na przeżycie, moja Wikusia nie musi umierać! I tu pojawia się “ale”… Leczenie nie jest refundowane przez NFZ, a my nie mamy takiej gigantycznej sumy… Lekarze z Wiednia poinformowali nas że całe leczenie bedzie trwało rok. Chcą operować Wiktorię ponieważ od razu, by jak najszybciej wdrożyć leczenie. Nie ma czasu, bo guz w każdej chwili może się powiększyć albo dać przerzuty! Chcą nas przyjąć na już, na teraz, ale wcześniej musimy zapłacić za pierwszy etap i właśnie na to zbieramy. Co będzie dalej? Dzisiaj nie wiemy. Wiemy tylko, że Wiktoria jak najszybciej musi być w klinice w Wiedniu, maksymalnie 26 lutego…
Słowo proszę to za mało, ja błagam o pomoc… Każdy grosz się liczy, każde udostępnienie naszej prośby. Mam tak mało czasu, by ocalić córeczkę, ale zrobię co w mojej mocy, by się udało, by Wiktoria dostała szansę na życie…
https://www.siepomaga.pl/ocalic-wiktorie