
Właściciel auta, korzystając z GPS, namierzył skradziony pojazd i powiadomił policję. Funkcjonariusze zablokowali parking i drogę ucieczki. Kierowca jednak nie zamierzał się poddać – ruszył gwałtownie, uderzył w elewację sklepu i próbował staranować radiowozy. W odpowiedzi mundurowi użyli gazu i wybili szyby w aucie. Wkrótce padły strzały – rykoszet ranił jednego z policjantów w łydkę. Mimo uszkodzeń, auto ruszyło dalej i wpadło do rzeki. W środku była również 26-letnia kobieta – zatrzymana do przesłuchania.
Za kierownicą siedział 34-letni mieszkaniec Wałbrzycha, wcześniej karany i poszukiwany przez sąd. Prokuratura wszczęła dwa postępowania – jedno w sprawie czynnej napaści na funkcjonariuszy, drugie bada możliwe przekroczenie uprawnień przez samych policjantów.
Poranek 5 czerwca w Bolkowie (woj. dolnośląskie) zapowiadał się spokojnie – do czasu. Około godz. 7:00 na parkingu przy Biedronce doszło do dynamicznej interwencji policji, która szybko przerodziła się w niebezpieczną akcję: padły strzały, ranny został funkcjonariusz, a pościg zakończył się w pobliskiej rzece. Brzmi jak scena z kina, ale – jak zauważa były policjant Dariusz Loranty – „to nie Hollywood. Tu każdy strzał może skończyć się zarzutem”.
Zapytany o ocenę interwencji, Dariusz Loranty, były negocjator policyjny, podkreśla:
– Wbrew powszechnemu przekonaniu, policjant nie może ot tak strzelać do uciekającego. Prawo dopuszcza użycie broni wyłącznie w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia. U nas każdy strzał to potencjalny zarzut. To nie amerykański film.
Loranty przyznaje, że działania funkcjonariuszy były zgodne z procedurami – blokada, wezwania, użycie gazu – jednak zwraca uwagę na błędy techniczne.
– Dwóch policjantów użyło gazu w zamkniętym pojeździe, co jest niedozwolone. Dodatkowo jeden z nich włożył rękę z bronią do środka auta – to skrajnie ryzykowne. Gdyby kierowca ruszył, mógł przejąć broń – ostrzega.
Podkreśla również zagrożenie, jakie niosą rykoszety – nie tylko dla funkcjonariuszy, ale i osób postronnych. – Na nagraniu widać przechodnia podchodzącego do miejsca akcji. Gdyby to on został trafiony, odpowiedzialność spadłaby na dowódcę – mówi stanowczo.
Według eksperta funkcjonariusze działali dynamicznie, być może zbyt impulsywnie, ale nie złamali procedur w sposób rażący.
– Doświadczony policjant być może pozwoliłby uciec. W Polsce łatwiej wytłumaczyć się z pościgu niż z postrzału. Oczekujemy od mundurowych reakcji rodem z kina, ale ich obowiązuje litera prawa. Czasem to właśnie prawo trzyma im rękę na spuście – puentuje Loranty.
